Cofnijmy się w czasie niemal 30 lat. Szkoła podstawowa do której chodziłam. Stary, drewniany budynek, który już od wielu lat nie istnieje ( został wyburzony, a na jego miejsce powstała nowoczesna szkoła). Ulokowany w małej wiosce pomiędzy górami. Na korytarzu szkolnym mieściła się tablica ogłoszeń wydarzeń koła PTTK (Polskie Towarzystwo Turystyczno-Krajoznawcze). Pani Maria, mój nauczyciel języka polskiego, chcąc zaszczepić nam, uczniom z małej, wiejskiej szkoły, miłość do podróży i pokazać kawałek świata i jego historii założyła szkolne kółko PTTK. Nowe kółko PTTK otworzyło nam, dzieciakom w tej szkole szansę na bliższe i dalsze wycieczki z przewodnikami PTTK za symboliczne nawet na tamten czas kwoty.
Przez kolejne lata dzięki członkostwu w tym kole odwiedziłam wiele niesamowitych miejsc w Polsce. Od przewodników PTTK poznałam niesamowite historie tych miejsc.
Pierwszą podróż z klubem odbywałam w Tatry – nad Morskie Oko. Byłam wtedy najmłodszą osobą z grupy. Z tamtego dnia zostało mi pamiątkowe zdjęcie z moją starszą siostrą ;). Tak, ta w różowym dresiku to ja 😉
W taki sposób zwiedziłam polskie góry i te wysokie – Tatry i te niższe jak Beskidy, Karkonosze, Wyżyna Krakowsko-Częstochowską, wiele miast. Poznałam historię wielu zabytków, pomników, miejsc i ludzi. Z plecakiem i namiotami na plecach przemierzaliśmy szczyty Beskidów zdobywając punkty GOT. Rywalizowaliśmy z innymi uczniami wiedzą o orientacji w terenie z kompasem, ratownictwie, czy też znajomości przyrody i geografii aby zdobyć sławną nagrodę PTTK. A na końcu dnia wszyscy siadaliśmy wokół ogniska z gitarami, śpiewając piosenki turystyczne. Nie mieliśmy wtedy telefonów komórkowych, google maps, facebooka – mieliśmy czas, otwarte umysły i chęci do poznawania nowych ludzi.
Mimo że podstawówka się skończyła, liceum było czasem buntu i szukania swojej tożsamości to pasja do podróży przetrwała. Nie wszystkie wyprawy “na własną rękę” były do końca bezpieczne i przemyślane – ale kto nie robił głupstw będąc nastolatkiem, ten nigdy nie miał szans zmądrzeć 😉
Wyjazdy w Tatry na studiach w góry nauczyły mnie minimalizmu w pakowaniu się. Wszystko co spakowałam, musiałam potem sama nieść na plecach przez wiele dni. Zatem , nauczyłam się pakować tylko to co naprawdę niezbędne i lekkie jednocześnie 😉 A jako, że student ( nawet informatyki, którą wtedy studiowałam ) nie jest z założenia bogatym człowiekiem, to trzeba było też dbać o budżet i tam gdzie to możliwe ograniczać koszty.
Gdy już nadszedł czas zawodowej stabilizacji skusiłam się raz, jedyny w życiu na ofertę allInclusive i poleciałam do Egiptu (Hurgada). I gdyby nie to, że wykupiłam chyba wszystkie możliwe wycieczki alternatywne na 7 dni pobytu czułabym bardzo duży niedosyt poznawczy. Dużym plusem, wycieczki do Egiptu taki, że pierwszy raz wyleciałam z Europy i zobaczyłam że poza jej granicami jest naprawdę inaczej i bardzo ciekawie.
Od tamtego czasu zaczęłam już zwiedzać na własną rękę kolejne kraje na różnych kontynentach. Aby nie zapłacić fortuny analizowałam ceny lotów, promocje i za bardzo małe pieniądze leciałam np na weekend do Irlandii z małym plecakiem podręcznym. Moim rekordem był lot za złotówkę ;), niestety aby wrócić trzeba było już zapłacić niemal 60 zł 😉 ! Poznawałam nowe, niesamowite osoby, słuchałam nowych historii. Usuwałam ze swojego umysły uprzedzenia jakie system w młodości: przez tv, radio próbował mi wszczepić na temat ludzi innego koloru skóry, innego wyznania, innej narodowości, sytuacji politycznej.
Gdy naładowana wrażeniami i wspomnieniami z moich podróży między innymi do Kenii, Tanzanii, Nepalu, Mongolii i Rosji etc oglądałam swój duży brzuch w którym stale rośli: Ania i Mikołaj. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że miałabym przestać podróżować. Przecież pamiętałam doskonale jaką wartość dała mi Pani Maria, wtedy 30 lat temu, pokazując mi świat i zabierając w podróże. Jak bardzo podróże i spotkanie tylu cudownych ludzi na mojej drodze ukształtowało to kim teraz jestem, jaka jestem.
Gdy Ania i Mikołaj nareszcie urodzili się, pierwszą swoją podróż w wieku 5 miesięcy odbyli….Jakże by inaczej! Nad Morskie Oko w Tatrach 🙂 i do dziadków w góry.
Już po miesiącu przemierzali Niemcy kierując się Włoch, stolicy Romeo i Julii. Na początku wydawało się nam że logistyka będzie trudna. Na pierwsze wakacje jechaliśmy samochodem combi z bagażnikiem dachowym. Ale pierwsze podróże pokazały że tak naprawdę nadal nie potrzebujemy dużo rzeczy. W ten sposób już rok później lecieliśmy do Islandii na wakacje pod namiotem z dwoma walizkami i dwójką dzieci.
Oczywiście nie zabrakło też zwiedzania Polski a w tym wielu beskidźkich szczytów górskich.
Dzieci podczas każdej wyprawy bardzo wiele się uczyły, poznawały nowe smaki, ludzi, miejsca. Uczą się zmiany, zmienności miejsc, jedzenia, ludzi, spania w różnych miejscach, w różnych warunkach. Tego że raz jest w WC papier toaletowy, a raz bidet. Raz kąpiemy się w wannie, raz w basenie, raz pod prysznicem, a raz…mamy dzień lenia :). Raz lecimy samolotem, a innym razem płyniemy łódką. Jedno pozostaje zawsze niezmienne – jesteśmy razem!
Z Islandii dzieci przywiozły miłość do spania w namiotach i czarnego piasku. Z Gruzji – przekonanie że wszyscy napotkani ludzi w Gruzji je kochają i chcą z nimi się bawić i że jedzenie gruzińskie jest najlepsze na świecie ( wtedy jeszcze nie byli na diecie).
Skandynawia przyniosła ze sobą Mikołajowi miłość do przyczep kempingowych, a dla małej Ani do grania w piłkę :). Tajlandia obudziała radość z wysokich, ciepłych fal w morzu i pysznej, pikantnej kuchni tajskiej. Dobrych obyczajów jedzenia w restauracji (nawet pałeczkami!).
Pomiędzy wyprawą do Gruzji na Norwegii były diagnozy autyzmu. Od tego momentu nasze wyprawy miały jeszcze jedno wyzwanie: dieta 3XBEZ (bez glutenu, bez kazeiny, bez cukru). Na wakacjach nie mamy wakacji od diety!
Zatem Skandynawię przejechaliśmy z przyczepą kempingową wypełnioną jedzeniem bezglutenowym i bez kazeinowym. Gotując w niej posiłki dla całej rodzinki.
Wyprawa do Tajlandii pozbawiła nas problemu z dietą podczas wakacji.
Wystarczyło tylko przelecieć 12 godzin w samolocie, a na talerzach pojawił się zamiast glutenu – ryż, a zamiast mleka z kazeiną – mleko kokosowe. Plus mnóstwo świeżych owoców morza, warzyw, lokalnych owoców. A ja miałam naprawdę prawdziwe wakacje. W każdej restauracji, straganie na ulicy mogłam zamówić niema wszystko dla dzieci i siebie.
Na niemal trzy tygodnie z mojego słownika zniknęło “Nie, tego nie możesz zjeść, bo będzie bolał Cię brzuszek” a zastąpiło “Pokaż paluszkiem co chcesz zjeść” ;).
Linie KLM z Amsterdamu do Bankoku, a potem z Bankoku do Phuket w Tajandii również zadbały o to aby dzieci dostały posiłki według diety 3XBEZ na pokładzie. Zawsze opisane nazwiskiem, ciepłe, hermetycznie zapakowane i na dodatek naprawdę smaczne. Jedyne co trzeba było zrobić to zgłosić fakt przelotu alergika na ich stronie. Bez dodatkowych dopłat, bez problemów.
Od dawna na hasło “idziemy na wycieczkę” moje dzieci odrywają się od swoich zajęć i biegną szybko do drzwi. Na widok walizki zaczyna się ogólna radość i motywacja do ruszenia w drogę.
Zapytasz: Czy pasja moja do podróży została zabita przez diagnozę autyzm w mojej rodzinie?
Nic bardziej błędnego! Podróże stały się elementem który nie pozwolił moim dzieciom zamknąć się w świecie autyzmu.
Podróże nauczyły moje dzieci czegoś co jest według mnie jedną z najważniejszych cech w życiu: umiejętności dopasowywania się do zmiany.
W podróż zabieram tylko moje dzieci, autyzm zostaje w domu!